sobota, 3 września 2016

Rozdział 21: Nocne odwiedziny

      Obudziłam się w nocy. Przespałam cały dzień? Było to nie możliwe, więc jednak to nie może być rzeczywistość. To wszystko było chore, porąbane i naprawdę dziwne. Nie ma mowy, że żyję naprawdę.
      Czyli wychodzi na to, że nie ma czego się bać. Te stwory nic mi nie zrobią, bo one nie istnieją. To tylko moja wyobraźnia, moja zrujnowana psychika (albo rodzaj piekła). Nic więcej. Wystarczy, że będę sobie wmawiać, że to wszystko to tylko sen, że to nie jest realne i po sprawie. Świetny pomysł.
      Wyskoczyłam z łóżka w bardzo dobrym humorze. Nic się nie zmieniło odkąd położyłam się spać. Jedynie Pirat gdzieś zniknął. Zajrzałam do szafy i zobaczyłam go w tym samym miejscu, co wczorajszej nocy. Trzymając go pod pachą, wyszłam na korytarz.
      To tylko sen. To tylko sen. To nie jest prawda. Nic nie jest realne. Te słowa przez cały czas krążyły w mojej głowie. Była to nieodłączna myśl mojego aktualnego istnienia.
      Mimo to poczułam gule w gardle, która stanowczo przeszkadzała mi mówić. Tętno mi się podwyższyło, zaczęłam szybciej oddychać. Bałam się. Zamknięcie oczu, wzięcie głębokiego oddechu i policzenie do dziesięciu nic mi nie dało. Wciąż się bałam. Nogi miałam jak z waty, ale mimo to twardo szłam dalej. Przecież oni nie istnieją!
      Miałam rację. Przeszłam cały dom wkoło i nic nie znalazłam. A raczej nikogo. Na koniec jeszcze raz obeszłam korytarze i zatrzymałam się przy korytarzy prowadzącym do pokoju rodziców i siostry. Były zamknięte. Sprawdziłam to bardzo skrupulatnie. Z westchnieniem udałam się z powrotem do pokoju. Gdy usłyszałam jakiś szelest za plecami. Pomału się odwróciłam i ze zdziwieniem stwierdziłam, że wszystkie drzwi nagle były otwarte na oścież i to nie tylko sypialnie, ale także łazienki. Przetarłam oczy, być może byłam zmęczona, to dlatego. Gdy spojrzałam jeszcze raz, na środku korytarza znajdował się… pluszak. Był bardzo podobny do Springtrapa, ale o wiele, wiele mniejszy i miał dziwny wytrzeszcz szczęki. Ponadto nie był aż tak zniszczony.

      Hm… Skoro tamten był Springtrap, to ten niech będzie Plushtrap. Chciałam się uśmiechnąć szeroko, być może nawet klasnąć i zacząć podskakiwać, ale powstrzymałam się. Widać, że dziecięcy charakterek siedzi we mnie i od czasu do czasu daje o sobie znać.
      Jednie nie chciałam za długo siedzieć na korytarzu. W pokoju czułam się o wiele bezpieczniej. Odwróciłam się na pięcie i zrobiłam kilka kroków, gdy ponownie usłyszałam za sobą dźwięk. Odwróciłam głowę i spojrzałam na Plushtrapa, teraz siedział w progu łazienki, bardzo blisko mnie. Przełknęłam głośno ślinę. Nie podobało mi się to. Bardzo mi się nie podobało. Całkowicie odwróciłam się w jego stronę. Nieustannie wpatrywałam się w jego przerażający wytrzeszcz. Przeszły mnie ciarki po całym ciele, miałam złe przeczucia, ale… co może zrobić mi taka mała zabaweczka? Gdyby nie te zębiska, to wyglądałby nawet całkiem miło, zupełnie jak Pirat. Ale niestety, tak nie było. Przetarłam oczy, które z tego wpatrywania zaczęły mnie już piec. Gdy je otworzyłam, udało mi się zauważyć szybki ruch i metalowe zębiska wprost przed twarzą. Przestraszyłam się, ale stare nawyki nie zniknęły, więc szybko padłam na plecy, zwalając napastnika z siebie i przerzucając go za siebie. Syknął nieprzyjemnie.
      Odwróciłam się i ujrzałam Springtrapa, który pomału zaczął się podnosić z ziemi. Jego paszcza była otwarta na oścież, przez co widziałam wszystkie trzy rzędy zębów. Poczułam jak krew odpływa z mojej twarzy. Nie zastanawiając się zbytnio, wzięłam nogi za pas i uciekłam, po drodze gubiąc Pirata.
      Wbiegłam do pokoju niczym burza, mocno trzaskając za sobą drzwiami i opierając się o nie, aby nikt nie wszedł. Na szczęście nie słyszałam niczyich kroków, więc odetchnęłam z ulgą. Dlaczego wszystko tutaj chce mnie zabić?! To nie fair. Jedna na wszystkich, dosłownie.
      Podeszłam do szafeczki nocnej i wzięłam latarkę. Działała bez zarzutów, usiadłam na podłodze, opierając się o łóżku i nasłuchiwałam. Nie mogłam pozwolić, aby któryś z nich dobrać się do mojego dupska. Nie ma takiej opcji. Moje szlachetne cztery litery aktualnie nie są dla nikogo, więc mogą obejść się ze smakiem, no niestety.
      Usłyszałam ciężkie stąpanie po mojej lewej stronie. Podbiegłam do drzwi i delikatnie je nachyliłam. Nie miałam zamiaru od razu wpaść w paszczę lwa, więc nasłuchiwałam. Policzyłam do pięciu i nic nie usłyszałam, więc mrugnęłam na wszelki wypadek latarką. Nic. Zostawiłam drzwi w spokoju i wróciłam na moje miejsce posterunkowe. Za sobą ponownie usłyszałam śmiechy-szczeknięcia, ale zignorowałam to. To były małe animatroniki. Były mniejsze nawet od Plushtrapa, więc nie było się czego bać. W ogóle nie miałam czasu zaprzątać sobie nimi mojej pięknej główki, gdyż zaraz po lewej stronie znów usłyszałam kroki. Podeszłam tam i wykonałam cały proces od początku. Nie zdążyłam jednak doliczyć do pięciu, gdy usłyszałam czyjś oddech. Jakby ktoś mocno zasapany dyszał mi koło ucha. Przeraziłam się i zamknęłam drzwi, mocno ciągnąc za klamkę, aby nikt nie był wstanie ich otworzyć, chociaż każdy były w stanie to zrobić. Siła dziewięciolatki a kogoś większego i starszego. Jakoś mi się to nie uśmiechało.
      Mimo to nie poczułam żadnej, nawet najmniejszej siły, która próbowałaby otworzyć drzwi. Jedynie co się stało, to do moich uszu dobiegł dźwięk kroków, który coraz bardziej stawał się niewyraźny. Odszedł. Na wszelki wypadek jeszcze uchyliłam mocniej drzwi i zajrzałam tam, ale nikt się nie pokazał. Miałam szczęście, ale przynajmniej już wiem, jak reagować na te animatroniki. To wszystko jest takie chore, nie rozumiem kompletnie niczego.
      Wróciłam do łóżka. Usiadłam na podłodze i z latarką w ręce czekała na dalszy przebieg akcji. Po prawej stronie usłyszałam hałas. Podeszłam do drzwi, ale zatrzymałam się. To był dźwięk… zmywanych naczyń. Nie wiedziałam, co o tym myśleć, ale skoro nie słyszałam kroków, to pewnie znaczyło, że jeden z animatroników… myje naczynia. Absurdalne, ale… na to wychodziło. A co ja mogę wiedzieć, do cholery! Tych skurczybyków nikt nie jest w stanie ogarnąć.
      Westchnęłam ciężko. Wróciłam do łóżka. Szczeniaki zaczęły mnie irytować. Ile w kółko można słuchać tych ich pisków! Oszaleć można! Odwróciłam się rozwścieczona na maksa. Miałam ochotę ich rozszarpać. Niestety coś czułam, że role miały się odwrócić. Na łóżku nie siedziały już tylko szczeniaki, ale jeden, ogromny animatronik. To był Freddy. Jego złote włosy opadały mu na ramiona i na oczy. Miał wystające, nie za długie kły. Pod poobdzieraną skóra było widać jego endoczkielet, ale najstraszniejsze było to, że w swoim ciele miał… pełno twarzy. Oczy, zembiska. Zrobiło mi się niedobrze, ale byłam tam przerażona, że nawet nie miałam odwagi zwymiotować.
      Nightmare Freddy patrzył się na mnie nienawistnym wzorkiem. Oboje mierzyliśmy się wzorkiem, ale jedno z nas było łowcą, a drugie zwierzyną. Nietrudno było zgadnąć i domyśleć się, że dziewięciolatka nie może zbytnio konkurować z robotem.
      Freddy rzucił się na mnie z tym charakterystycznym krzykiem. No cóż, nie po to kiedyś ćwiczyłam karate, żeby teraz wszystkie te lata poszły w błoto. W chwili, gdy Freddy był tuż przed moją twarzą, jakoś tak wyszło, że ręka sama zareagowała i uderzyłam go latarką w twarz i to wcale nie lekko. Freddy stoczył się na bok, widocznie był zdziwiony z mojej reakcji, ale ja nie miałam zamiaru czekać i przepraszać. Wyrzuciłam latarkę i zaczęłam zwiewać jak głupia. Wybiegłam lewym korytarzem, na zakręcie kątem oka zauważyłam, że Freddy biegnie za mną. W przypływie paniki jak głupia zrobiłam wielkie kółko, wracając do swojego pokoju. Ukryłam się w szafie i tam zamknęłam bardzo szczelnie, siadając jak najbardziej w rogu. Udało mi się przez niewielką szczelinką zobaczyć, jak Freddy przebiegł przez pokój i ponownie z niego wybiegł. Zaśmiałam się pod nosem, ale on tępy.
      Zbliżyłam się do szczeliny i spojrzałam na zegarek. Odetchnęłam z ulgą, została jedna minuta. Wyszłam z szafy. Akurat godzina zmieniła się na szóstą i zrobiłam się strasznie śpiąca. Ignorując dosłownie wszystko, wskoczyłam na łóżko i zasnęłam. Byłam padnięta, jak jeszcze nigdy.


      Cóż, jak można się domyślać, jutro będzie kolejna noc.



Rozdział poprzedni: Rozdział 20: Dziecinna noc
Rozdział następny: Rozdział 22: Nocne koszmary

3 komentarze:

  1. To tylko sen....też tak czasem mówie jak widze kucyki pony latające nad moją głową .....Moje szlachetne cztery litery aktualnie nie są dla nikogo.........hmmmm ciekawe .....

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest takie boskie~~~ Chcę już następną część *^*

    OdpowiedzUsuń