niedziela, 5 czerwca 2016

Rozdział 11: Nocny maraton cz. 1

     Zjadłam śniadanie, włączyłam telewizję, gdy wtedy zadzwonił mój telefon.
     - Halo? Andrea? Em… Tutaj Purple. Mam dla ciebie wiadomość, że dzisiaj nie idziesz do pracy. Montujemy nowoczesny system antywłamaniowy. Będzie on polegać na zakryciu wszystkich drzwi i okien żelaznymi zasłonami. Powinno to pomóc ci w pracy, ale niestety nie stać nas na coś porządniejszego, więc i tak będziesz musiała tam pracować, chyba że już nie chcesz.
     - Nie, nie. Oczywiście, że chcę. Bardzo podoba mi się ta praca, już się przyzwyczaiłam.
     - To świetnie. Pewnie zastanawiasz się, dlaczego będziesz musiała pracować przy takich zabezpieczeniach. A więc oto chodzi, że będzie można włączać je tylko od środka i zawsze i tak w każdej chwili coś może się stać.
     - Dobrze, dobrze. Nie ma sprawy.
     - A więc widzimy się dopiero jutro. Cześć.
     - Do widzenia.
     Odłożyłam telefon i uszczęśliwiona z dnia wolnego, rzuciłam się na łóżko i z całej siły przytuliłam Pirata.


     Następnego dnia ubrałam się w luźne rzeczy, bo było bardzo gorąco. Noc zapowiadała się ciepła. Przed budynkiem spotkałam pana Purple.
     - Dobry wieczór - przywitałam się.
     - Cześć. Słuchaj, bo jest taka sprawa. System jest nowy, więc ten jeden raz od chwili dźwięku, że dochodzi szósta, będziesz miała pięć minut na wyjście, a potem mechanizm sam się zamknie, aby wyregulować godzinę. Nie będziesz mogła go otworzyć.
     - Aha, rozumiem. Będę musiała się pośpieszyć.
     - Właśnie tak, a teraz miłej pracy.
     - Dobranoc - odpowiedziałam i weszłam do środka.
     Zamknęłam za sobą drzwi, gdy usłyszałam  jakiś dźwięk z mojej lewej strony. Zaświeciłam tam latarką, którą sobie kupiłam wczorajszego dnia. Niczego tam nie było, ale pewnie to jakiś z nowych animatroników. Tak sobie myślę, że jeszcze nie spotkałam się z tymi animatronikami i tak naprawdę nie znam ich wszystkich. Chyba dzisiejszej nocy będę musiała to nadrobić, o ile Foxy nie będzie zazdrosny.
     Poszłam do swojego pokoiku, Pirat jak zwykle zajął miejsce około monitorów, a ja zasiadłam  na fotelu. Z torebki wyciągnęłam swój własny termos z kawą, a także trzy wielkie kanapki. Ostatnio przez te wszystkie nocki strasznie mi wzrósł apetyt, chociaż ja zawsze byłam nieziemskim smakoszem.
     Spojrzałam wszystko na kamery. Większość osób znajdowała się w Sali Zabaw. Wzięłam wdech, po czym udałam się tam. Korytarz był wprawdzie ciemnym, ale już z dala było można usłyszeć śmiechy i liczne rozmowy.
     Wreszcie wyszłam z cienia i stanęłam w świetle kolorowych lampek, które dodawały przyjaznej atmosfery. Najpierw spojrzała na mnie na ta nowa Chica, a potem cała reszta podążyła za jej wzrokiem. Zapanowała nienaturalna cisza, gdy Bonnie uśmiechnął się szczerze.
     - Andrea, chodź do nas. Wreszcie wyszłaś z tego swojego pokoiku. Już się bałem, że tylko na Foxy’ego patrzysz.
     Podeszłam nieco bliżej, usiadłam najbardziej z boku, a chwilę później przyłączył się do mnie Marionetka. Zrobiło mi się naprawdę miło, gdy delikatnie uśmiechnął się do mnie i położył rękę na ramieniu. Poczułam się pewniej.
     - Chica powiedziała nam, co robiliście u niego w pokoju dwa dni temu - wtrącił Freddy, z głupim uśmiechem na twarzy.
     - My wcale nic nie robiliśmy - zaczęłam protestować i mimo woli spojrzałam na Marionetkę, który wciąż się do mnie uśmiechał, ale jakoś straciłam już pewność.
     - Andrea, daj spokój. Każdy z nas ma popędy, jesteśmy trochę jak normalni ludzi, więc nie przejmuj się tym. A właśnie, nie poznałaś jeszcze wszystkich nowych członków naszej ekipy. A więc to jest ToyChica, to jest ToyFreddy - pokazał na miśka bardzo podobnego do Freddy'ego, ale wyglądał jakby był o wiele młodziej, miał ciemniejszą skórę - a to jest ToyBonny - z siedzenia podniosła się, wyglądała bardzo podobnie do Bonnie’go, ale to była dziewczyna, o ślicznej, uroczej twarzyczce, sympatycznym uśmiechu, ubrana w niebieską sukieneczkę - a resztę już znasz.
     - Tak, cześć. Miło mi was poznać. Jestem Andrea i pracuję tutaj jako nocny stróż.
     - Wiemy, wiemy - klasnęła w dłonie Mangle. - I spodobałaś się Foxy’emu, a potem Marionetce.
     - Mangle, nie snuj swoich słodkich historyjek na temat każdego - odpowiedział uprzejmie Marionetka, mocniej ściskając moje ramie.
     Spojrzałam na niego i delikatnie położyłam dłoń na jego dłoni, aby się tym nie przejmował. Kątem oka zobaczyłam Foxy’ego, ukrywającego się  za rogiem. Gdy zauważył, że go widzę, poszedł sobie.
     Nie patrząc na nikogo, wstałam i poszłam tam. Nie wiedziałam, o co mu chodzi, ale chciałam to wyjaśnić.
     Poszłam do mojego pokoju pracy. Właśnie tam się znajdował i siedząc na fotelu, oglądał widok z kamer, który pokazywał Salę Zabaw, głowę oparł na dłoni. Po jego twarzy widziałam, że jest obrażony. Było to widać jak u dziecka.
     - O co chodzi? - spytałam, stając koło niego.
     Lisiasty spojrzał na mnie kątem oka, wyprostował się, a wtedy na jego twarzy pojawił się szelmowski uśmieszek. Nie zapowiadało to niczego dobrego. Sięgnął ręką do przycisków, pierwsze zamknął drzwi za mną, a następnie przede mną. Spojrzałam na niego przenikliwie. Coś kombinował.
     Foxy podniósł się z fotela i zaczął do mnie podchodzić. Stanął naprzeciw mnie i włożył ręce do kieszeni płaszcza.
     - Co cię łączy z Marionetką? - spytał bez żadnych wstępów.
     - Z Marionetką? Nic takiego. Może mu się podobam, ale nic do niego nie czuję. A w ogóle dlaczego ja ci się tłumaczę?!
     - Bo ci się podobam - odszedł ode mnie na krok.
     - A skąd niby ta pewność?
     - Chociażby, dlatego że poszłaś za mną, gdy mnie zobaczyłaś, a wcale nie musiałaś. Chyba dobrze bawiłaś się tam.
     - Ja wcale nic do ciebie nie czuję! Poszłam, bo wyglądałeś jak obrażony na mnie, więc chciałam o tym z tobą pogadać.
     - Czyli jednak przejmujesz się mną.
     - Jesteś beznadziejny - zręcznie go ominęłam i włączyłam przycisk, aby otworzyły się drzwi.
     Zanim wyszłam, złapał mnie za rękę, wpadłam w jego ramiona, a on wtedy przyssał się do mojej szyi. Zacisnęłam oczy, bo wiedziałam, że wyrywanie się nie ma sensu. Jakoś musiałam to przetrwać. Nie dość, że byłam od niego słabsza, to też nie mogłam go walnąć, bo przecież on nic nie poczuje i tak, i tak. Nie leżało w mojej naturze takie bezczynne ślęczenie. Tak jakoś wyciągnęłam ręce i mocno ścisnęłam jego koszulę, odchylając głowę na bok.
     Moje policzki paliły, a po ciele przeszedł ciepły dreszcz. Skupił się na jednym punkcie mojej szyi, lecz chciałam więcej. Mimo to nie powiedziałabym mu tego, nie potrafiłabym.
     Zostawił moją szyję w spokoju, chociaż nadal czułam tam odcisk po jego ciepłych wargach. Spojrzałam na niego mega speszona. Nic nie odpowiedział i bardzo dobrze. Wolałam teraz uniknąć zbędnych komentarzy. Nie chciałabym tego słuchać, jeszcze bym się wściekła i w ogóle.
     Foxy uśmiechnął się do mnie delikatnie, co nie było w ogóle w jego stylu, a potem gwałtownie wpił się w moje usta. Położył dłoń na moim karku, a ja poszłam za chwilą i wplotłam dłonie w jego czerwone włosy, zwalając czapkę pirata na ziemię.
     Dreszcz dosłownie wstrząsnął moim ciałem, co zadziałało jak kubeł zimnej wody. Ba! Jakby mnie ktoś chlasnął z liścia. Natychmiast oderwałam się od Foxy’ego. Nawet na niego nie spojrzałam i uciekłam do łazienki.

     Potoknęłam twarz, potrzebowałam się uspokoić. Usiadłam w kącie i podkurczyłam swoje nogi. Zasłaniając oczy rękami, zasnęłam w takiej pozycji, na zimnych płytkach.


Rozdział poprzedni: Rozdział 10: Nocny wypadek
Rozdział następny: Rozdział 12: Nocny maraton cz. 2

2 komentarze: