Tym
razem nie obudziłam się, byłam o tym całkowicie przekonana. Byłam wszystkiego
świadoma, ale tym razem miałam sen. Byłam w dziwnym pomieszczeniu. Nigdy nie
widziałam go na oczy. Nie było to duże pomieszczenie. W środku znajdował się
zwykły stolik, a na nim jakieś zwykłe pierdoły jak telefon, jakiś łańcuszek,
latarka. Nic ciekawego. Naprzeciw stolika stała wielka szafa. Podeszłam do
niej, ale zanim to zrobiłam, zatrzymałam się w miejscu. Nie byłam już
dzieckiem, a przynajmniej na razie.
Otworzyłam
szafę. W środku znajdowały się jakieś części. Dużo śrubek, sprężyn, jakiś
zatrzasków. Nie wiedziałam po co to komu, ale zdecydowanie było można odróżnić
części nowe od używanych. Wzięłam do ręki jedną z części używanych, akuratnie
była to jakaś śrubka. Obejrzałam ją dokładnie i gdy już miałam ją odłożyć,
spostrzegłam, że jest na niej jakaś czerwona plama. Nie chciałam się w to bardziej zagłębiać, dlatego
po prostu odłożyłam to na miejsce i szybko zamknęłam szafę. Rozejrzałam się. Po
drugiej stronie niewielkiego pokoiku na ścianie wisiała szafka. W środku
znajdowały się medykamenty; bandaże, lekarstwa - przeważnie przeciwbólowe,
maści i inne.
Nic
więcej tutaj nie było, nawet wyjścia.
Mimo
i tak panujących już tam ciemności, zrobiło się nagle jeszcze ciemniej, jakby
jakaś ciemna siła wtargnęła do środka i wypełniła całe pomieszczenie. To nie
było normalne. Na ścianach zaczęły pojawiać się pajęczyny, na meblach osadziła
się gruba warstwa kurzu, nagle zrobiły się dziwnie podniszczone, jakby były już
po prostu bardzo, ale to bardzo stare.
I
błysnęło światło. Pokój wrócił do swojego normalnego wyglądu, takiego, jakim
zastałam go na początku. Z tym że teraz świeciło się tam światło i mogłam
wszystko dokładnie obejrzeć. Zza ścian udało mi się usłyszeć, że na zewnątrz
jest straszna burza. Najwidoczniej to jakiś stary budynek, gdyż nawet sufit
lekko przeciekał. Niespodziewanie drzwi otworzyły się, do środka wbiegł
mężczyzna. Na skroniach miał grube krople potu, wyglądał na przestraszonego i
bardzo zmęczonego.
-
Nie podchodźcie bliżej! - krzyknął do kogoś.
Spojrzałam
w stronę otwartych drzwi, które gwałtownie trzasnęły. Stało tam… pięcioro
dzieci, ale nie zwyczajnych dzieci. Były jakby prześwitujące, biła od niech
dziwna, szara aura, wszystkie były nieszczęśliwe, z zapłakanymi oczami. One…
przypominały mi ich. Był lekko otyły chłopczyk z brązowymi włosami - to był
Freddy, obok niego stał chłopiec z fioletowymi - to był Bonnie, potem był rudzielec
- Foxy, obok blondynka - Chica, a na końcu… Marionetka. Co on tutaj robił?
Skoro jest on, to dlaczego nie ma reszty? Coś mi tutaj nie gra, ale
najwyraźniej ja nie mam wpływu na to, co się dzieje.
Ja
jestem tylko obserwatorem. To są czyjeś wspomnienia. Wtargnęłam do czyjeś
głowy.
Foxy
jako jedyny nie był smutny. Był zły. Zrobił groźną minę i zaczął kroczyć w
stronę mężczyzny ubranego w fioletowy garnitur, który sprawnie go omijał.
Spojrzenie mężczyzny skierowało się w moją stronę. Spojrzała po sobie, ale
zorientowałam się, że nie chodziło o mnie, ale o to, co było za mną. Odwróciłam
się.
Serce
o mały włos mi nie stanęło. Wzięłam głęboki wdech. Za mną, w kącie, leżał
strój. Strój Springtrapa, z tym, że był nowiusieńki, nie zniszczony i nawet
uroczy. To nie był animatronik, to był kostium, do którego było można wejść.
Mężczyzna
z krzykiem „zostaw mnie” skoczył w stronę przebrania. Sprawnie wszedł do środka
i najwyraźniej poczuł ulgę. Spojrzał na zdezorientowane dzieci - a raczej jak
zdążyłam się już domyśleć - na dusze
dzieci. Zaczął się śmiać.
Wtedy
coś poszło nie tak. Coś trzasnęło, a potem kolejne tego typu dźwięki rozniosły
się po pomieszczeniu. Mężczyzna zaczął krzyczeć w niebogłosy, z każdym
trzaskiem na podłogę zaczęło wylewać się coraz więcej krwi, odpadały śrubki,
jakieś trybiki. Mechanizm zaczął go miażdżyć, został zmiażdżony przez kostium.
Zebrało mi się na odruch wymiotny, ale powstrzymałam się. Spojrzałam na dzieci.
Żadne z nich nie miało więcej niż osiem lat. Foxy spojrzał na pozostałych i
uśmiechnął się do nich blado. To nie znaczyło nic dobrego. Wszyscy ze smutnymi
minami odwrócili się i najnormalniej w świecie wyszli z pomieszczenia, włócząc
za sobą nogami. Chciałam iść za nimi, ale nie mogłam.
Drzwi
trzasnęły, światło nagle zniknęło i pozostałam tylko ja i mężczyzna
zatrzaśnięty w stroju Springtrapa. Nie chciałam na to patrzeć, ale musiałam.
Zaciekawiło mnie to trochę.
I
wtedy mnie olśniło. Przecież to jest pomieszczenie, które znalazłam po nocy z
Foxym. Wtedy nie zwróciłam uwagi na to, co jest w środku prócz tego
animatronika. A ten smród to był fetor rozkładającego się ciała, a raczej już
rozłożonego. Byłam głupia, że nic nie zauważyłam. Ale teraz już wiem, co się
stało. Z tym, że… wciąż tego nie pojmuję. Dlaczego nagle się zatrzasnął? Co się
stało w środku? I dlaczego oni go gonili?
Obok
mnie coś huknęło. Spojrzałam w stronę drzwi, ale nikt ich nie otwierał.
-
Szybko, zamknijcie je i odłączcie od prądu, od wszystkiego - usłyszałam za
ścianą czyjś głos, a potem dźwięk przybijania młotkiem gwoździ.
Zaczęli
zaryglowywać drzwi od zewnątrz. Tylko… dlaczego ja potem znalazłam to
pomieszczenie, skoro zostało zaryglowane? Coś jest nie tak, czuję to. Zapowiadało
się to na bardzo nieprzyjemną sprawę, która mnie bardzo irytowała, a
równocześnie ciekawiła.
Za
mną słyszałam jakiś dźwięk. Odwróciłam się pomału, ale nie zauważyłam niczego,
co miałoby się zmienić. Spojrzałam w górę i zobaczyłam, że z sufitu nadal kapie
woda, prosto na kostium. Zmarszczyłam brwi i w tym momencie obraz zaczął się
rozmywać. Zauważyłam ruch. To on wstał. Podniósł się bardzo pomału, niezdarnymi
ruchami. Zaczął się do mnie zbliżać, ale zanim mnie dotknął, przede mną
pojawiła się ciemność.
Obudziłam
się, nabierając gwałtownie powietrze. To nie było przyjemne doznanie, ale wcale
też nie było tak strasznie. Zastanawiała mnie tylko jedna rzecz - czy to
wszystko było naprawdę
Rozejrzałam
się dookoła. Znowu byłam w moim pokoju z dzieciństwa. Byłam dzieckiem.
Westchnęłam ciężko. Na samą myśl, że wracam do prawdziwego horroru, aż serce
zaczynało mi szybciej bić. Nie chciałam wstawać, nie chciałam tego. Zakryłam
się kołdrą. Chciałam tam zostać i nie wychodzić. Miałam dość. Zakopałam się pod
kołdrą i przez dłuższą chwilę wszystko było dobrze. Już odetchnęłam z ulgą, że
może jednak dadzą mi spokój. Uśmiechnęłam się pod nosem. Nic nie słyszałam, nic
nie czułam. Po prostu leżałam skryta pod kołdrą i wesoło się uśmiechałam.
Wszystko było dobrze, dopóki nie usłyszałam pierwszych kroków po mojej prawej. Teraz
zamiast słyszeć kroków, to słyszałam tylko swoje małe, szybki serduszko, które
nawalało mi jak mały dzwoneczek, którym bawi się jakieś nadpobudliwy niemowlak.
Nie
wytrzymałam presji. Szybko ściągnęłam z siebie kołdrę, na szafce leżała
latarka. Błyskawicznym ruchem pochwyciłam ją i skoczyłam do prawych drzwi.
Przez szparę udało mi się zauważyć żółty błysk i czerwone reflektorki. Złapałam
za klamkę i błyskawicznym ruchem zamknęłam drzwi. Przez chwilę pukała do moich
drzwi, próbowała się dostać. Do moich uszu dobiegł dźwięk przejeżdżania pazurów
po całej długości drewna. Skrzywiłam się z niesmakiem, a także ze strachem.
Skoro zaczęła szarpać pazurami, to dlaczego by nie miała w końcu ich rozwalić?
Zresztą nie tylko ona, ale także Bonnie.
Po
krótkiej chwili słyszałam kroki, ale dla pewności wolałam nie otwierać. Szum
wody, tłumaczące się naczynia, to upewniło mnie, że odeszła. Odetchnęłam na
chwilę z ulgą. Na wszelki wypadek błysnęłam latarką w korytarz. Miałam rację,
nikogo nie było. Nie ruszając się z miejsca, zaświeciłam latarkę i skierowałam
ją w stronę łóżka. Nie było tam nikogo, ale udało mi się coś zauważyć.
Podeszłam do szafeczki nocnej i sięgnęłam po coś, co tam leżało. Tabletki.
Wzięłam je do ręki. Nigdzie było napisane, co to jest, ale były to tabletki do
połykania, obok stała szklanka z wodą. Jakoś nie śpieszyło mi się do zażywania
nie wiadomo czego. Nie chciałam też poczuć się jak po LSD.
Kolejne
kroki doszły do mnie z lewej strony. Nie czekając, aż ktoś sam mnie zaszczyci
swoją obecnością, podeszłam tam, uchyliłam mocniej drzwi i chwilę poczekałam.
Nic. Zaświeciłam latarką. Zza rogu wyłoniony był do połowy Bonnie, jakby już
przyczajała się do tego, aby podbiec do drzwi i dorwać mnie w swoje tipsy.
Poświeciłam na niego, na co odpowiedział zasłonięciem oczu ręką i schowaniem
się za ścianą.
Ciekawe,
czy tak będzie wyglądać każda noc. Nie mogłam narzekać na brak przygód i
atrakcji, ale jeżeli to wszystko miało tak wyglądać, to zapowiadało się nieco
nudno. Spodziewałabym się czegoś lepszego. A w ogóle gdzie jest Foxy, gdzie
Marionetka, Ballonboy, ToyBonnie i cała ta reszta? Trochę brakuje mi
roześmianej Mangle i kłócącej się z Chicą ToyChicy. Uśmiechnęłam się na samo
wspomnienie o nich.
Nie
miałam jednak dużo czasu na zastanawianie się, gdyż już trzeba było „walczyć o
życie”. Uchyliłam drzwi i poświeciłam latarką. Bonnie ponownie uciekł przed
światłem, dlatego zostawiłam te drzwi w spokoju.
Przysiadłam
przy łóżku i czekałam. Poświeciłam latarką na pieski i nie pozostało mi nic
innego jak czekanie. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. A gdybym się tak
gdzieś ukryła i spróbowała przeczekać? Nie, to był zły pomysł.
Usłyszałam
głos po lewej, a chwilę później po prawej. Nie wiedziałam, gdzie mam podejść. W
związku z tym, że pierwsze było słychać po lewej, to zakradłam się tam i
uchyliłam delikatnie drzwi. Policzyłam do siedmiu, ale nic nie usłyszałam. Już
miała poświecić latarką, gdy zauważyłam, jak Bonnie złapał za drzwi. Na widok
tych jego ogromnych, okrągłych tipsów, aż zakręciło mi się w głowie ze strachu.
Oblał mnie zimny pot. Uderzyłam się szybko w twarz, aby dojść do siebie.
Złapałam za klamkę i pociągnęłam w moją stronę. W tym samym czasie zrobił to
Bonnie, zaczął pchać w innym kierunku. Siłowaliśmy się. Jakoś udawało mi się go
powstrzymać, ale nie trwało to długo.
Jakiś
skrzeczący dźwięk dobiegł mnie zza pleców. Byłam w ciemnej dupie. Przez prawe
drzwi właśnie wchodziła Chica, w ręce miała talerz z tą swoją babeczką, która
zaczęła skrzeczeć i szczerzyć na mnie zęby, jakby sama miała na mnie chętkę. Na
łóżku już szczekały trzy pieski, co wcale dobrze nie znaczyło. Widziałam jak
pod łóżkiem zrobiło się ciemniej niż zazwyczaj. Ta ciemność kierowała się w stronę
krańca łóżka, co wcale dobrze nie wskazywało.
Nie
miała już co począć, zostałam otoczona ze wszystkich stron. Pozostało mi tylko
jedno - biegać z nimi w kółko jak chore na DOWNa dziecko, a co miałam innego do
stracenia? I tak mnie zabiją i tak, więc nic mi nie szkodziło. Gwałtownie
puściłam klamkę, Bonnie stracił równowagę, wywalił się i wylądował na ziemi.
Wybiegłam z pokoju najszybciej jak tylko potrafiłam. Przebiegłam koło
korytarzyka z sypialnią rodziców i siostry. Jakoś przeczuwałam, że niczego tam
nie znajdę. Pobiegłam w kółko. Wbiegłam do kuchni. Wysepka na środku kuchni
skutecznie mogła mnie ukryć, a nawet na pobawienie się w małego berka. W głowie
zaczął układać mi się skuteczny plan. Usiadłam na zimnych płytkach i czekałam
na nich.
Potężne
kroki zbliżały się w dość powolnym tempie jak na bieg. Ktoś wbiegł do kuchni,
zatrzymał się. Zapewne rozglądał się dookoła i szukał mojej obecności, którą z
pewnością wyczuł. Pomału zaczął obchodzić wysepkę. Dzięki jego głośnym krokom
mogła spokojnie go ominąć nie zostając zauważoną. Już tylko pięć kroków
dzieliło mnie od wyjścia z kuchni. Delikatnie się podniosłam, aby sprawdzić,
gdzie znajduje się mój przeciwnik. To była Chica, jednak coś poszło nie tak,
gdyż stała w miejscu i jej wzrok od początku skierowany był wprost na mnie. Ona
się ze mną bawiła.
Pierwszy
raz przekonałam się, co to za uczucie, gdy krew zmrozi się w żyłach. Nie
życzyłabym tego nawet największemu wrogowi. Nie miałam już na co czekać,
rzuciłam się do ucieczki i momentalnie usłyszałam za sobą jej kroki. W
przedpokoju zauważyłam Bonniego, który ruszył drugim korytarzykiem. Chcieli
mnie zajść z dwóch stron! Teraz to już nie wiedziałam, co mam zrobić.
Pobiegłam
w stronę Bonniego. Za zakrętem zwolniłam, dokładnie miałam widok na jego
zniszczone plecy, ale nie szłam za nim do końca. Wreszcie zorientują się, że
mnie nie ma ani z jednej, ani z drugiej. Wskoczyłam w korytarz, gdzie znajdował
się Plushtrap. Jak zwykle siedział na krześle, promienie księżyca oświetlały
tylko jego, co wydawało się być dość przerażające, ale w tym momencie miałam
inne zmartwienia na głowie, co nie podobało mi się za bardzo. Prędzej czy
później któreś tu zaglądnie, nie są aż tacy głupi.
Plushtrap
ruszył się z miejsca. Spojrzałam za siebie i spostrzegłam, że teraz nie
siedział na krzesełku, ale obok. Nie ruszał się. Zmarszczyłam brwi. Coś kazało
mi czekać. Spojrzałam na krzyżyk, który znajdował się na środku korytarza.
Chyba już wiem, o co z tym chodzi. Usiadłam przed krzyżykiem i zamknęłam oczy.
Wzięłam głęboki wdech, aby uspokoić nerwy. Pomogło, co bardzo mnie zdziwiło.
Ponadto poczułam w sobie siłę, której tak długo mi brakowało. Siłę do stawienia
czoła wszystkiemu, co stanie mi na drodze i chęć skopania komuś tyłka. To było
to. To było coś, bez czego nigdy nie mogłabym być dobą. Otworzyłam oczy.
Plushtrap znajdował się w sypialni po mojej lewej stronie. Równocześnie
usłyszałam kroki animatronika. Nie przejęłam się tym. Przymknęłam oczy i
czekałam. Wytężałam mój słuch jak jeszcze nigdy, musiałam się bardzo skupić,
aby wyszło to, co chcę zrobić.
Trzy…
dwa… jeden… Teraz! Otworzyłam oczy. Plushtrap znajdował się na krzyżyku i już
szykował się do skoku, aby się na mnie rzucić. Byłam szybsza. Uderzyłam do
pięścią w czubek głowy, przez co pozostał na swoim krzyżyku nieco dłużej.
Wszystko się zatrzymało. Nie słyszałam już kroków animatroników, Plushtrap nie
podniósł się - zastygł w pozycji do podnoszenia się.
Wykorzystałam
okazję i pobiegłam do pokoju. W środku znajdował się zastygnięty Freddy. Nie
miałam innego wyjścia jak schować się w szafie. Cicho otworzyłam drzwiczki i
czekałam na dalszy przebieg wydarzeń. Kiedy usadowiłam się przy ścianie,
zamrugałam kilkakrotnie. Przez szparę padało światło… prosto na maskotkę
Foxy’ego. Byłam pewna, że go tam nie ma. Co się właściwie stało? Długo
wpatrywałam się w pluszaka, który łudząco przypominał Foxy’ego, a także Pirata.
Jednak zostawiłam go. Nie mogłam zostać zdemaskowana, to byłoby okropne. Nie
pozostało mi dużo, na pewno, szczególnie
że wydarzyło się coś takiego.
Na
chwilę zamrugało światło - ktoś przeszedł koło drzwi i pojawił się cień.
Przełknęłam ślinę. Wiedziałam, że już blisko. Popełniłam błąd, że stąd wyszłam,
nie powinnam nikogo wpuszczać, jakoś to wykonać taktycznie, a ja po prostu
poszłam na żywioł i zawaliłam. Teraz mam tego skutki. Siedzę w szafie i kołyszę
się jak chory psychicznie człowieka, modląc się, aby był już koniec.
Udało
się! Usłyszałam dźwięk i odetchnęłam z ulgą. Byłam szczęśliwa jak mało kiedy.
Wyszłam z szafy, ale na wszelki wypadek jeszcze się rozejrzałam. Ogarnęła mnie
wielka senność, przed oczami miałam tylko słodkie łóżeczko, ale zanim na nie
weszłam, spojrzałam po sobie i spostrzegłam, że urosłam. Zmieniłam się w około
dwunastoletnią dziewczynę. Od czego to zależy? Jak jutro się obudzę? W śnie
jestem normalną kobietą, tutaj dzieckiem, a za chwilę nastolatką. Wszystko jest
bardzo porąbane, ale trudno. Jakoś to przebrnę, chociażby nie wiem co.
Jutro
będzie kolejna noc, a może coś więcej…
Rozdział poprzedni: Rozdział 21: Nocne odwiedziny
Rozdział następny: Rozdział 23: Nocny Springtrap
Jezuniuu czuję wewnętrzny niedosyt i chęć dowiedzenia się co dalej! A ja dalej rozpaczam z powodu Foxy'ego ;-; (Foxy menszem 4ever <3 ) Nie no nie wytrzymam do następnej części! To zbyt zajebiste *^*
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że Ci się spodoba. Dzięki takim ludziom jak Ty, aż mam ochotę od razu dodać nowy rozdział, ale najszybciej pojawi się w piątek :).
UsuńJak myślisz po co komu w szafie dużo śrubek,sprężyn i zatrzasków ??? Może ma upodobania SADO-MASO XD
OdpowiedzUsuńNie wypowiem się, tylko ty mogłeś o czymś takim napisać....
Usuń