Obudziłam
się i pierwsze co zobaczyłam to zadowolony uśmiech Foxy’ego. Podniosłam się do
pozycji siedzącej. Przetarłam oczy i rozejrzałam się niemrawa.
-
Witaj ponownie - dostałam całusa w policzek.
- A
ty co taki delikatny? Aua! - piekący ból przeszył moje ramię.
Spojrzałam
tam i o mały włos nie wyszłam z siebie. Foxy swoim cholernym hakiem wyrył mi
literę „X” na moim ramieniu. Krew już skrzepła, ale piekło jak diabli, ponadto
to miejsce było całe czerwone. Spojrzałam na Foxy’ego, który patrzyła na mnie z
uśmiechem satysfakcji.
- Co
to ma być?
- To
znak, że należysz do mnie - odpowiedział.
Wzięłam
wdech, byłam zła i bardzo mnie to bolało, ale z drugiej strony zrobiło mi się
miło. To trochę brzmiało jak obietnica. I to nie tylko wiążąca mnie, ale także
jego. Pocałowałam go i wstałam.
Gdy
ubierałam się, lisiasty podszedł do mnie, trochę mnie poprzytulał i opatulił
mnie swoim ogonem. Zaśmiałam się, bo zaczął mnie nim łaskotać, ale udało mi się
w końcu ubrać i wyjść. Byłam głodna, a w kuchni zawsze jest coś pysznego, szczególnie
gdy Chica tam urzęduje.
Nie
myliłam się. Chica upiekła babeczki, ale wolałam ich nie ruszać, za to wzięłam
sobie z lodówki pizzę i odgrzałam w mikrofalówce.
Ledwo
włożyłam pizze do mikrofalówki, nagle wysiadł prąd. Westchnęłam. Pewnie dalej
Freddy bawił się w bezpiecznikach.
Wyszłam
z kuchni i nie myliłam się. Freddy stał przy bezpiecznikach i zachodził w
głowę, co się stało. Spojrzał na mnie i przeraził się. Pewnie myślał, że się na
niego wydrę. Zaczął majstrować przy kablach, co nie spodobało mi się. Im byłam
bliżej, tym on bardziej się stresował, aż wreszcie spojrzał na tyczki dwój
kabli i włożył je, gdzie popadło. Kątem oka udało mi się zauważyć, gdzie je
wczepia.
-
Nie! - krzyknęłam, ale było za późno.
Z
kabli wyszły kolorowe iskry, prąd zaczął razi Freddy’ego.
-
Matko. Pomocy! Nikt ktoś przyniesie jakieś gumowe rękawiczki! - krzyczałam.
Zaraz
wszyscy się zbiegli, Mangle nawet chciała jako pomóc, ale złapałam ją w
odpowiednim momencie. Wytłumaczyłam jej, że jeżeli go dotknie, to prąd przejdzie
także na nią i będzie więcej ofiar. Cofnęła się przestraszona, chociaż w jej
oczach widziałam, że bardzo chciała pomóc. Foxy przybiegł, trzymając w ręku
krzesło. Nie wiedziałam, co chce z tym zrobić, ale jedno było pewne. Drzewo
prądu nie przewodzi.
Foxy
wziął zamach i uderzając krzesłem w Freddy’ego, ten wypuścił z ręki kable, przy
okazji wyrywając je. Przez chwilę jeszcze szamotały nim drgawki, ale wreszcie
uspokoił się. Podbiegła do niego Chica i ToyChica. Obie zaczęły jakoś
przyprowadzać go do porządku. Spojrzałam na skrzynkę z bezpiecznikami. Dwa
kable wisiały, delikatnie się kołysząc. Westchnęłam szczęśliwa, że nic takiego
się nie stało.
Wyszłam
ze schowka. Oparłam się o ścianę i zaczęłam głęboko oddychać. Byłam już
spokojna, ale moje serce wciąż dawało o sobie znać. Podszedł do mnie Foxy, bez
żadnego słowa przytulił mnie, opatulając swoim ogonem. Przymknęłam oczy. Myślę,
że dzięki temu szybciej się uspokoiłam.
-
Andrea! - słyszałam pisk Mangle. Spojrzałam na korytarz, który prowadził do
mojego pokoju i do wyjścia. Mangle biegła jak szalona, wyraźnie przestraszona,
a za nią… był ogień.
Wielka
ściana ognia goniła ją, jakby bawili się w łapanego. Mangle udało się uciec,
ale w korytarzu znajdowało się wiele łatwopalnych rzeczy typu kartony, jakieś
czapeczki, zabawki. Wszystko to w mgnieniu oka zmieniało się w ogień. Pobiegłam
na drugą stronę, gdzie nie było lepiej, wręcz przeciwnie. Droga ucieczki
została całkowicie zamknięta, a wszystko to przez ten cholerny system
antywłamaniowy. Znajdowaliśmy się w potrzasku. Włączył się alarm, ale niestety
natryski w razie pożaru nie były jeszcze zainstalowane, więc tylko alarm
brzęczał, co w ogóle nie pozwalało mi się skupić.
Wszyscy
zbiegli się do sali zabaw. Freddy’ego nie było, ale nie dziwię się, że go zostawili.
W tej sytuacji każdy walczył o własne życie. Foxy wysunął przede mnie ramię,
jakby już chciał mnie obronić, chociaż ogień znajdował się jeszcze w korytarzu.
Po mojej drugiej stronie stanął Marionetka, uśmiechnął się do mnie nerwowo. Foxy
spojrzał poważnie na Marionetkę, jakby czuł, że tylko z nim może w tej chwili
znaleźć wspólny język.
-
Trzeba ją jakoś stąd wyprowadzić - powiedział poważnym głosem, a Marionetka
skinął głową.
-
Gaśnica nie starczy na wygaszenie całego ognia, ale będę w stanie torować wam
drogę. Weź ją na ręce.
-
Hej, może mnie by ktoś spytał o zdanie? - wtrąciłam nagle, ale została
zignorowana. Typowe dla facetów.
-
Wiesz, że narażasz się na większe niebezpieczeństwo. Poparzysz się - rzekł
Foxy.
-
Wiem, ale chcę, żebyś ją uratował.
Foxy
wyciągnął rękę do Marionetki, a on ścisnął ją. Wyglądało to jak mocny uścisk
dłoni starych znajomych. Foxy rzucił szybko „Dzięki, stary”, a następnie
odwrócił się w moją stronę. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć, co w ogóle mam
zrobić. Jakoś zaprotestować, porozmawiać o tym? Nie wiem! Ale oni wszystko
zrobili za mnie.
Marionetka
przybiegł z gaśnicą, a Foxy wziął mnie na ręce, mimo że gorączkowo
protestowałam. Był głuchy. Zrozumiałam wtedy, jak bardzo mu na mnie zależało.
Im obu na mnie zależało. Poświęcali własne życie, abym tylko ja wyszła cała i
zdrowa z tego pożaru.
Pomału
przebijali się przez ściany dymu, co chwilę któryś z nich syknął z bólu, gdyż
ogień dotykał ich ramion, głów, nóg. Ja byłam bezpieczna, zakryłam dłonią usta
i nos, nie mogłam oddychać, dym zatruwał moje płuca, przez co dusił mnie
kaszel.
Po
pewnym czasie, który był dla mnie jak kilka sekund, dotarliśmy do drzwi. Otworzyli
je, ale za nimi znajdowała się metalowa ściana. Był to system antywłamaniowy.
Foxy puścił mnie i barkiem próbował wyważyć metalowe drzwi. Krzyczałam, że to
nic nie da, ale on był nieugięty, jak w transie. Jego jedynym celem było
uratowanie mnie. Marionetka mu pomagał, ale na nic im się to zdało.
Wreszcie
Foxy zdenerwował się. Wbił swój hak w metal i zaczął rozdzierać go. Leciały
iskry, jego piękny hak zaczął się prostować. Słyszałam jak w jego ciele pękają
jakieś śrubki czy tam trybiki. Gdy skończył, stracił czucie w ręce, na której
znajdował się hak. Butem wyważył ścianę, która przez hak Foxy’ego ledwo się
trzymała.
Poczułam
przypływ świeżego powietrza, zrobiło mi się tak dobrze. Foxy wyniósł mnie na
dwór, posadził na chodniku oddalonym spory kawałek od budynku. Gdzieś daleko
słyszałam wycie syreny strażackiej i policji. Z budynku ledwo wydobywał się
dym, gdyż system wszystko szczelnie zamykał. Teraz tylko przez drzwi wylatywały
wielkie kłęby czarnego dymu.
Na
zewnątrz byłam tylko ja i Foxy. Marionetka gdzieś zniknął, ale wewnątrz budynek
zaczął się zawalać. Z oddali słyszałam krzyki reszty animatroników.
-
Andrea - wyszeptał do mnie Foxy i dopiero wtedy spojrzałam mu w oczu, klękał
przy mnie i delikatnie pieścił dłonią mój policzek. - Kocham cię - pocałował
mnie w usta. Nie był to pocałunek w jego stylu czy jakiś natarczywy czy
przepełniony erotyzmem, ale delikatny, bardzo czuły.
Czerwona
lampka zapaliła się w moim mózgu. On coś kombinował. Znowu.
Oderwał
się od moich ust, wstał. Spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem i
najspokojniejszym na świecie krokiem wrócił do pizzeri. Dopiero po chwili
zaczęłam za nim krzyczeć, ale nie słuchał mnie. Moje słowa przelatywały koło
jego uszu, jakby założył na nie klapki.
Dźwignęłam
się, mimo tego, że dusił mnie kaszel i pobiegłam w stronę budynku. W stronę
ognia, w którym zniknął.
Zrobiłam
zaledwie trzy kroki, a wszystko wybuchło. Wybuch zwalił mnie z nóg, obok mnie
lądowały kawałki metalu, szkło, drewno. Kilka drasnęło moją skórę, ale nie
wyrządziło większych szkód. Leżałam na chodniku i płakałam. Wiedziałam, że to
koniec, że już nigdy go nie zobaczę. Jedynie, co mi po nim zostało, to ciepły
ślad na ustach.
Jutro…
nie wiem, czy będzie kolejny dzień…
Widze że ktoś tu idzie zgodnie z fabułą .....ale np. po tym wybuchu te głowy animatroników mogły tak spadygnąć obok Andrei .......wszystko supi ale niestety ......domyślałem sie co bedzie......SPOILERKA!!!!!!
OdpowiedzUsuńŻycie, mój drogi, życie. A głowa to ty sam jesteś xD.
Usuń