piątek, 8 stycznia 2016

Rozdział 2: Pierwsza noc

     Byłam gotowa na pierwszy dzień pracy! A raczej pierwszą noc… Nieważne. Liczyło się to, że byłam podekscytowana jak jeszcze nigdy. Będę robić coś, co lubię i jestem z tego niezwykle zadowolona. Mogłam się ubrać jak chcę, co bardzo mi się podobało, ale wolałam chociaż trochę przypominać ochroniarza, więc ubrałam bojówki w moro - które nieźle podkreślały mój tyłek - czarną, obcisłą bluzkę z krótkim rękawkiem i takie wojskowe trzewiki. Zawiązałam włosy w zwykłego kucyka i wyszłam z domu. Dwa razy sprawdziłam, czy mieszkanie zamknięte i ciemną ulicą ruszyłam w stronę restauracji. Drzwi były otwarte i wszędzie świeciły się światła.
     Z sali zabaw dobiegały dziwne dźwięki. Ruszyłam w tamtą stronę cicho, prawie się skradając. Nagle zabrzmiała melodia pozytywki. Stanęłam w miejscu jak wryta.
     - Cholera! Sorry, to nie chcący! - krzyknął jakiś mężczyzna.

     Przełknęłam ślinę i weszłam do pomieszczenia. Cztery pary oczu spojrzały na mnie z zaciekawieniem i podejrzliwością.
     - Dobry wieczór.
     - Eh… kolejna matka, która czegoś zapomniała? Przykro mi, ale niczego nie znaleźliśmy - powiedziała kobieta z blond włosami.
     - Co? Nie! Ja jestem nowym stróżem nocnym.
     Spojrzeli po sobie, po czym uśmiechnęli się sympatycznie. Dziwni ludzie.
     - Więc witaj ekipie. My jesteśmy tutaj sprzątaczkami - odrzekł jeden z mężczyzn, opierając się do miotłę.
     - Mów za siebie! Ja jestem konserwatorem! - oburzył się inny mężczyzna.
     - Dobra, chłopcy, nie kłóćcie się. Ważne, że tutaj pracujemy do jedenastej i sprzątamy po tych całych imprezach. Właśnie skończyliśmy, więc nie przeszkadzamy i idziemy - sprostowała zniecierpliwiona kobieta. Jak zwykle wszystko w rękach pań. Dobrze, że jeszcze one są na tym świecie.
     - Pa! - pomachał mi chłopak z brązowymi włosami i wszyscy wyszli.
     Starannie zamknęłam za nimi wyjście dla personelu, a także główne. W budynku zrobiło się dziwnie cicho i faktycznie panowała jakaś taka straszna, niczym z horrorów, atmosfera.
     Poszłam odpalić generator, który zasilał moje stanowisko pracy. Gdy poruszałam się pomiędzy stolikami, coś skrzypnęła za mną. Odwróciłam się gwałtownie, lecz niczego tam nie było. Trzy kukły dalej stały w swoich ostatnich pozach, z głupimi uśmiechami na twarzach. Trochę przypominały klaunów, w dzień milusie, słodziusie i zabawiają dzieci, a w nocy to przez nich można się posikać ze strachu.
     Poszłam jeszcze do kuchni, zrobiłam sobie kawy do mojego ogromnego kubka i wróciłam do strażnicy. Usadowiłam się wygodnie na obrotowym fotelu i zaczęłam bawić się kamerami. Wszystko było w najlepszym porządku, więc wyłączyłam ekran, aby generator mi nie siadł. W pomieszczeniu była mała żaróweczka, która nieznacznie oświetlała pomieszczenie i brała tyle prądu, co nic. Pobawiłam się zielonymi i czerwonymi guzikami, aby sprawdzić, jak to działa. Okazuje się, że zamykanie drzwi jest strasznie hałaśliwe. Aż skrzywiłam się, gdy echo rozbrzmiało po całym lokalu.
     A tak w ogóle to po co są te drzwi? Przecież, gdy ktoś się tutaj włamie, to mam go złapać, a nie chować się jak struś z głową w piasku. Dziwne.
     Podrapałam się w głowę i dalej zaczęłam oglądać kamery, opuszczając Piracką Zatoczkę, gdyż uznałam to za niepotrzebne tracenie baterii. No bo przecież żeby prześlizgnąć się do Zatoczki, najpierw trzeba ominąć kamerę korytarzy, a potem tej sali zabaw, więc to zbyteczne patrzenie na Zatoczkę.
     Za trzecim razem zauważyłam ruch w sali zabaw, więc wszystko wyłączyłam, zabrałam latarkę, poprawiłam spodnie i wyszłam na patrol. Ruch był przy scenie, ale za animatronikami nikogo nie było. Przyjrzałam się jeszcze raz dokładniej tym kukłom. Wszystko było w najlepszy porządku, ale postanowiłam przypomnieć sobie ich imiona, tak dla zabawy.
     - Dobra, więc jeszcze raz. Ty jesteś… Chica. Ty… Em… B-b-b-b… Batman, hahaha! - zaśmiałam się sama do siebie. - Okej, okej. B-b-b Bony? Nie. Bonnie! Tak, Bonnie. A ty to… Frazbear, nie to nazwa lokalu. Ale na pewno coś na F… Hm, nie chcę zastanowię - podrapałam się po brodzie.
     - Freddy.
     - O, dzięki! Tak, Freddy - uśmiechnęłam się wesoło i pstryknęłam palcami. Odwróciłam się w stronę mojego pokoiku, gdy przeszedł mnie dreszcz.
     - Zaraz, co? - zatrzymałam się i odwróciłam w stronę sceny. Zaczęłam uważnie przeglądać latarką całą salę, ale nikogo nie widziałam. - Kto tu jest? Pokaż się! Bo jak nie, to zrobię co z dupy jesień średniowiecza!
     - Nie uważacie, że ona jest słodka? - spytał jakiś kobiecy głos, bardzo blisko mnie, ale ja niczego nie widziałam i to mnie przerażało.
     - Urocza - dopowiedział męski głos.
     Oświetliłam latarką scenę, ale wszystko było jak należy. Dokładnie obejrzałam ją kawałek po kawałku, gdy spostrzegłam, że jednak kolejność mi nie pasowała. Przecież byli ułożeni od prawej strony Chica, Bonnie i Freddy, a teraz jest Chica, Freddy i Bonnie.
     - Kolego, ty tutaj nie stałeś - powiedziałam do nieżywej lalki. Czy jakiekolwiek powiedziałam, że jestem w stu procentach normalna? Nie. Uśmiechnęłam się rozbawiona z własnej dziecinności, że gadam do lalek.
     Jednakże ku mojemu przerażeniu, Freddy odwrócił głowę i spojrzał na Bonnie’ego. Podszedł do niego, walnął w ramię, aby się przesunął i stanęli tak, jak powinni stać.
     Zbladłam, całkowicie zbladłam. Po prostu czułam jak krew odpływa z mojej twarzy. Ręce zaczęły mi się trząść, przez co cień na ścianie drgał złowieszczo. Pisnęłam, szybko się odwróciłam i pobiegłam w kierunku mojego pokoju. Zamknęłam za sobą wszystkie drzwi, usiadłam i musiałam się uspokoić. Wypiłam potężny łyk kawy, zadzwonił telefon stacjonarny.
     - Halo? Cześć, tutaj Purple, no wiesz, twój kierownik. Dzwonię, aby ci przypomnieć, żebyś oszczędzała energię, gdyż generator jest bardzo stary szybko się rozładowuje. Gdy to nastąpi, będziesz musiała całkowicie po ciemku iść włączyć drugi, a to jest trudne i niebezpieczne. Łatwo w coś wpaść i w ogóle.
     - Mam latarkę. Tą, którą mi dałeś.
     - Latarkę? A, tą latarkę! Zupełnie zapomniałem ci powiedzieć, że jest trochę popsuta i strasznie żre baterię, dlatego używaj jej tylko w razie konieczności i to naprawdę oszczędnie. I nie zapominaj co jakiś czas sprawdzać kamer, to bardzo ważne. To tyle, ja muszę lecieć, powodzenia!
     - Dobranoc - szepnęłam i jak oszalała rzuciłam się na przyciski, aby otworzyć drzwi. Spojrzałam na wskaźnik energii, zostało mi trochę ponad połowę, a jest dopiero pierwsza.
     Gratulacje, idiotko!
     Włączyłam ekran, standardowo ominęłam Piracką Zatoczkę. Na pierwszy ogień poszła scena. Nikogo tam nie było. Żadnej z trzech kukiełek. Zaczęłam skomleć i jęczeć cicho. Nie mogły tak sobie wyparować, więc teraz będę musiała szukać ich po całym lokalu.
     Na szczęście byli w tej samej sali. Freddy i Bonnie rozmawiali, a Chica właśnie poszła do kuchni. Spojrzałam jeszcze na kuchnię i ujrzałam jak dziewczyno-kaczka odgrzewa pizzę. Super. Wyłączyłam kamerę i tak siedziałam. Nasłuchiwałam, czy ktoś nie idzie, ale na szczęście odbyło się bez żadnych przygód. Dopóki nie usłyszałam jak ktoś śpiewa. Rozejrzałam się i byłam pewna, że to z sali, a potem słowa - a raczej krzyk - jakiegoś mężczyzny. Bardzo ludzkiego mężczyzny.
     - Zamknij się! - aż podskoczyłam na krześle. Nigdy nie sądziłam, że ktoś może tak krzyczeć.
     Odpowiedział mu tylko śmiech. Szaleńczy śmiech rozbawienia. Wzdrygnęłam się, upiłam łyk lodowatej kawy. Godzina piąta. Jeszcze tylko jedna godzina i dwadzieścia trzy procent generatora.
     Wzięłam jeden wdech i drugi. Czy tak miała wyglądać moja praca przez następny miesiąc? Boże, na co ja się zgodziłam?! I nie mogę się wycofać, co za debilizm. Przecież ja tu na zawał padnę. Nikt mi nie powiedział, że mam pilnować czterech kukiełek, aby niczego nie zniszczyły, miałam pilnować lokalu przed włamaniem!
     Po mojej prawej stronie usłyszałam dźwięk pozytywki. Zamarłam w bezruchy, jak zamieniona w kamień przez bazyliszka. Trzęsącą ręką włączyłam światło. Freddy z tym swoim gejowskim spojrzeniem patrzył wprost na mnie i uśmiechał się, jakby miał zaraz zaśpiewać „Ding Dong Song”. Szybko włączyłam czerwony guzik. Drzwi zatrzasnęły się z wielkim hukiem, a pozytywka automatycznie przestała grać. Przełknęłam głośno ślinę i przez okienko patrzyła, czy sobie nie poszedł. Ale ten cholernik specjalnie tam stał i czekał, aż generator mi siądzie! Godzina za piętnaście szósta i zostało mi dziesięć procent.
     Poszedł sobie, gdy zostało mi ich zaledwie dwa. Wolałam nawet już nie przeglądać kamer, bo to by mnie zgubiło. Bujałam się na fotelu w przód i tył, wpatrzona w zegarek. Za dziesięć.
     Za siedem.
     Za sześć.
     Wkoło mnie panowała przerażająca cisza. W każdej chwili ktoś mógł do mnie przyjść, co przerażało mnie najbardziej. Tą głuchą ciszę przerywało jedynie tykanie zegarka, na którym skupiłam całą swoją uwagę. Zupełnie nie przejęłam się tym, że dziwna ciemność zaczęła mnie opatulać coraz bardziej.
     - Bu - ktoś szepnął mi do ucha, a ja podskoczyłam na krześle i krzyknęłam głośno.
     Jeszcze nigdy nikt mnie tak nie przestraszył. Jakoś automatycznie zaświeciłam światło przy prawych drzwiach, przez co zrobiło się jaśniej w biurze. Ujrzałam… pirata. Naprawdę przystojnego pirata, który uśmiechał się do mnie triumfalnie. A potem wszystko zgasło. Padł generator i tylko ta malutka żaróweczka jeszcze się świeciła i jakoś tak oświetlała to pomieszczenie. Foxy nie był zbytnio wyraźny, lecz widziałam jego zarys, oczy, które świeciły się dziwnym, niezdrowym blaskiem i uśmiech złożony z białych kłów. Zaczął się śmiać jak prawdziwie rozbawiony… facet. Szczena mi opadła, bo to było naprawdę dziwne.
     - Spokojnie, jeszcze dzisiaj nie musisz się mnie bać. Przyszedłem się tylko przywitać - zaczął podchodzić do mnie niebezpiecznie blisko, a ja cofałam się. Jakoś nigdy nie lubiłam bliskości mężczyzn, a w szczególności tak przystojnych. - Wiesz, czuję się troszkę zazdrosny. W ogóle do mnie nie zaglądasz, omijasz moją Zatoczkę na kamerach, co bardzo mi się nie podoba. Do Freddy’ego, Bonnie’ego i Chici poszłaś i nawet zamieniłaś z nimi słówko, a nie chcesz spojrzeć na mój dom - przejechał mi lodowatym hakiem po policzku, przez co przeszedł mnie dreszcz.
     Wybiła szósta, po całym lokalu rozniosła się wesolutka melodyjka i rozbrzmiały jakieś wesołe, dziecięce śmiechy. Foxy westchnął zrezygnowany i odsunął się ode mnie. Zatrzymał się w progu drzwi i spojrzał na mnie z zawadiackim uśmiechem.
     - Do zobaczenia w nocy, moja zdobyczy. A i wiedz, że spodobałaś mi się, więc na pewno nie dam ci spokojnie żyć - już odetchnęłam z ulgą, bo odwrócił się, gdy nagle ponownie na mnie spojrzał. Co za niezdecydowany lis! - Och… zapomniałbym. W tych spodniach i koszulce wyglądasz bardzo seksownie, więc nie obrażę się, jak przyjdziesz później w tym samym. Do zobaczenia!
     Westchnęłam i czym prędzej zabrałam swoje rzeczy, aby jak najszybciej opuścić to przeklęte miejsce.

     W domu wzięłam naprawdę długą, gorącą kąpiel. To, co przeżyłam, było po prostu okropne. I pomyśleć, że muszę tam wrócić i tak codziennie, przez kolejne trzydzieści dni.

     Eh… Jutro jest kolejny dzień…


Rozdział następny: Rozdział 3: Koszmarna noc
Rozdział poprzedni: Rozdział 1: Przywitanie

1 komentarz: